Po wielu latach zastanawiania się, nabrałem odwagi by zapisać się na słynne warsztaty Johna Sextona The Expressive Black & White Print Workshop, które prowadzi od 29 lat, zacząwszy w czasach, kiedy był asystentem Ansela Adamsa (tu naciśnij by czytać o warsztatach Fine Tuning). Poczułem się szczęściarzem, kiedy zostałem przyjęty i dotarłem do Carmel Valley w Kalifornii wieczorem 15 listopada 2011, gdzie spotkałem pozostałych siedmiu uczestników, przybyłych z całego świata: Alastair Firkin, Frank, Herb Swick, Linda Fitch, Mike Reeves, Stephanie Slaymaker, oraz Steve Hartsfield.
Warsztaty okazały się świetnym sposobem zdobycia wiedzy, którego powinienem był doświadczyć już dawno temu. W rezultacie zmieniam moje sposoby pracy, pozbywając się kilku starszych i nowszych, acz niepotrzebnych podpórek, upraszczając mój proces. Chcę ponownie wywołać wiele z moich fotografii z cyklu (Be)Longing. Z tego powodu, później w tym roku, zamienię je na ich nowe interpretacje, a wtedy te, które teraz znajdują się tutaj nie będą już dostępne. Jeżeli zastanawiasz się nad którąś, proszę o kontakt, aczkolwiek może ich nowsze wersje będą się podobać bardziej.
John nie pozwalał nam się nudzić: każdy dzień zaczynał się o 8:30 rano a kończyliśmy po 22:00. Nie tylko można podziwiać jego piękne fotografie i albumy, ale też jego znaczną energię i wytrwałość. Żadne pytanie nie uzyskało mniej niż bardzo dokładną odpowiedź, nawet jeżeli to oznaczało, że spędzał własny czas nocą, wykonując eksperymenty, by upewnić się co do swoich odpowiedzi — tak było, np. podczas dyskusji na temat papierów fotograficznych zawierających substancje wywołujące. Byłem zaskoczony rezultatami, które są odmienne od zdań wypowiadanych w sieci, ale to temat na inny artykuł.
Spędzaliśmy większość czasu w jego niesamowitej ciemni i studio, poza jedną przyjemną wycieczką do Point Lobos, gdzie praktykowaliśmy z własnymi aparatami, koncentrując się nad tajemnicami korzystania ze światłomierza punktowego, pod okiem prowadzącego, którego samochód ma tablice rejestracyjne a wyjątkowo trafnym napisem “Mr Zone” („Pan Strefa”).
Ciemnia była miejscem wielu pokazów technik Johna, oraz swego rodzaju duchowym centrum warsztatów. Nie mieliśmy szansy samemu pracować (poza Point Lobos), czego szkoda, ale zdaję sobie sprawę, że uczyniło by to warsztaty albo bardzo długimi, albo trochę powierzchownymi, a ani jednymi ani drugimi one na pewno się nie okazały.
Podglądanie mistrza w akcji było świetną szkołą i zgodnie z moimi oczekiwaniami wiele nauczyłem się zarówno patrząc na jego ręce, jak i jego słuchając. Jego technika dodging i burning (rozjaśniania i przyciemniania) była kunsztem i bardzo bym chciał móc powtórzyć te delikatne ruchy, które nam pokazywał rytmicznie posuwając się w sekwencji ich 10 – 20, powtarzanej z pamięci, jak taniec. Wszystko co nam pokazywał graniczyło z obsesją perfekcji, podnosząc nam poprzeczkę bardzo wysoko. Na szczęście, poważna atmosfera była często rozluźniana jego humorem i wszyscy z zaciekawieniem słuchali anegdot o największych amerykańskich fotografach, oraz jego własnych, zabawnych historii. John opowiedział, kiedy jako młody pracownik retuszował podwójne odblaski w oczach na portretach, które zwykle widać kiedy fotografuje się przy użyciu dwóch lamp — ale z jedną nietypową różnicą: John usuwał odblaski niesymetrycznie, co dawało oczom wygląd nieco mniej niż inteligentny…
Najpożyteczniejszą częścią warsztatów, wydaje mi się, był przegląd naszych teczek. John spędził godzinę nad dziesięcioma fotografiami każdego z uczestników, a potem jeszcze raz, nad wybranymi przez nas trzema negatywami. Kiedy przyszła moja kolej, byłem na granicy przerażenia, ale John umie przekazywać swoje uwagi w mądry sposób, który nie uderza w artystyczne ego. Wiele się nauczyłem kiedy rozkładał moje fotografie na elementy pierwsze, ale również wiele, kiedy oglądałem fotografie innych uczestników i kiedy słuchałem ich uwag. Mam nadzieję mieć jeszcze kiedyś szansę powtórzyć to doświadczenie, może kiedy przygotuję nowe prace.
By zapobiec krańcowemu wycieńczeniu, Anne Larsen, przemiła żona Johna, która także jest fotografką, pokazywała tajemne aspekty wykańczania zdjęć, a szczególnie technikę montowania na sucho, przygotowywania passe-partout, oraz retuszu. Ponieważ tradycyjna technika fotograficzna srebro-żelatyny nie jest już tak popularna jak 20 lat temu, jest praktycznie niemożliwym nauczyć się tych technik od nikogo, a książki nie opisują rzadziej używanych, ale ważnych zabiegów. Mam wiele do podziękowania Anne za jej cierpliwość w wyjaśnieniu jak pozbyć się problemu przy montażu na sucho „przybrzeżnych podłużnych wklęśnięć” z jakimi walczyłem ponad rok przy udziale APUG. Podzieliła się swoim prostym, ale nie oczywistym rozwiązaniem, które pewnie odkrywała przez kilkanaście lat. A na dodatek, kiedy nie jadaliśmy w lokalnych restauracjach, Anne pokazywała swoje zdolności kulinarne pochodzenia duńskiego, przygotowując dla nas kilka uczt. Anne i John na prawdę sprawili, że czuliśmy się jak goście w ich domu, a nie tylko jak studenci na ich kursie.
Przebywanie cały tydzień w otoczeniu porozwieszanych, oryginalnych, pięknych fotografii Johna i Anne, oraz wielu rarytasach innych wielkich fotografów, włączając Adamsa i Westonów, miało wielki wpływ na mnie. Obudziło kilka pomysłów próby czegoś nowego, ale również powołało mnie ku potrzebie wykonywania moich fotografii bez miejsca na niepewność, ale osiągania maksimum jakiego mogę dojść, oraz nieustającego ulepszania. Nie wiem, jak oni wszyscy tak długo wytrwali wiernie w swoich powołaniach?
Poza tłumaczeniem podstaw, którymi nikt się zwykle nie dzieli — np. jak porządnie czyścić nośniki negatywów wielkoformatowych: uderzać je mocno i nabyć odkurzacz inżynierski, albo, jaki jest najlepszy flamaster do pisania na brzegach negatywów — John wytłumaczył kilka rzadszych ale bardzo przydatnych technik, z których najbardziej zainteresowała mnie intensyfikacja negatywów za pomocą selenu, która nawet działa wybiórczo na fragmentach klisz. Nie muszę chyba dodawać, że patrząc na ciemnię Johna, każdy zabrał ze sobą wiele pomysłów, jako że owo miejsce tryskało latami przemyśleń i doświadczenia. Już zmieniłem u siebie hydraulikę regulacji temperatury wody, nowy zlew jest zamówiony i planuję nową światłoszczelną szufladę do papieru fotograficznego.
Aczkolwiek, nie chodzi tu o zabawki i gadżety, czy o lepszy obiektyw (chociaż ramka kadrująca przydaje się.) Lekcja, która się podkreślała najmocniej, to zaparta praca, nie poddawanie się i powtarzanie — powtarzanie, aż wyjdzie poprawnie. Nawet, jeżeli na to potrzeba następnych 29 lat.
15 odpowiedzi na „The Expressive Black and White Print Workshop Johna Sextona”